poniedziałek, 14 maja 2012

14. maja 2012

Tak się zastanawiam co Wam napisać. Może udam mi się przedstawić wydarzenia w kolejności i niczego nie pominąć.  Pod koniec marca w przedszkolu bardzo źle się poczułem, zbladłem i lekko posiniałem, oblały mnie poty i rozbolał brzuszek. Wezwani rodzice łamiąc wszystkie przepisy ruchu drogowego dotarli do przedszkola w tempie przyśpieszonym. Wróciliśmy do domu i mama zmierzyła mi pulsoksymetrem pracę serduszka. Puls był bardzo wysoki i dlatego udaliśmy się do lekarza. Pani doktor stwierdziła infekcję jelitową.  Leżałem w domu zwijając się z bólu, nic nie jedząc. W nocy puls jeszcze bardziej podniósł się do góry, mój stan pogorszył się. Kolejna wizyta u lekarza nie wniosła nic nowego. Tak dotrwałem do soboty i pojechałem do lekarza.

W szpitalu pani doktor również stwierdziła infekcję. Nikt nie reagował na wysoki puls, który pomimo leżenie nie spadał, a wręcz przeciwnie- rósł. Nie mając wyjścia doczekałem poniedziałku.  W poniedziałek nadal nikt nie widział nic niepokojącego, dlatego też mama zadzwoniła do kardiologa i szybko pojechaliśmy  na badania. Badania trwały ponad dwie godziny i zakończyły się skierowaniem do szpitala. Byłem już bardzo wykończony. Pierwsze badanie w szpitalu wykazało zapalenie płuc, a następne  wykazały częstoskurcz. Zapadła decyzja przewiezienia mnie do Kliniki w Poznaniu.

We wtorek zostałem przetransportowany karetką do Poznania. I tu dopiero lekarze zdziwili się, jak można było nie sprawdzić u takiego pacjenta jak ja, co dzieje się z sercem. Przy częstoskurczu dzieci mają wrażenie ,że to boli brzuch. Badania i ratowanie sytuacji trwało do rana. Jednak pomimo leków częstoskurcz nie chciał się przerwać. Zapadła decyzja o zabiegu kardiowersji pod narkozą. Mama podpisała wszystkie wymagane dokumenty i pojechałem na zabieg. Nic z tej wycieczki nie pamiętam, ale najważniejsze, że się udało. Mogłem spokojnie leczyć zapalenie płuc.

W Wielki Piątek zostałem wypisany do domu. Radość była wielka. Święta spędziłem spokojnie w domu. Sielanka trwała do 18 kwietnia. Kiedy spałem mama jak zwykle zmierzyła mi puls i był za wysoki. Po konsultacjach z lekarzami zostałem do rana w domu. Rano mama skontaktowała się z panią kardiolog, która sugerowała aby iść do lekarza rodzinnego i wykluczyć infekcję. Tym razem mama była mądrzejsza i się nie ugięła. Pojechaliśmy do szpitala wykluczyć serce, jednak już nie wróciłem do  domu tylko karetką przewieziono mnie do Kliniki w Poznaniu.

Cała droga została pokonana na sygnale. Tutaj muszę napisać prośbę do kierowców, aby zjeżdżali z drogi kiedy słyszą sygnał karetki. Bardzo kiepsko to wygląda w  rzeczywistości.  W Poznaniu dostałem leki , które nie pomagały i zapadła decyzja o kolejnej kardiowersji. Nie będę tutaj pisać jak sprawa została przedstawiona rodzicom, ale było źle. Zabieg się udał i mogłem spokojnie czekać do 2 maja na ablację, która miała rozwiązać problem. Zabieg trwał prawie 4 godz, i  nie udał się. Po wybudzeniu częstoskurcz wrócił i był silniejszy niż poprzednie. Zapadła decyzja o kolejnej ablacji 4 maja. Ta trwała prawie 6 godz, i zakończyła się powodzeniem. Jednak nie minęła godzina i częstoskurcz wrócił.

Opadły nam ręce. Zaczęto konsultacje z innymi ośrodkami, z zagranicą. Jednak wieści płynące nie są krzepiące. Nikt nie miał takiego przypadku jak mój. Nie dość ,że mam serce jednokomorowe to do tego ten częstoskurcz, który jest oporny na leki i zabiegi. Jest decyzja o kolejnej ablacji 15 maja. Jaki będzie jej skutek i co będzie dalej nie wiadomo. Liczę na sukces i opanowanie sytuacji. Nie piszę o sytuacjach gdzie groził mi OIOM i wprowadzenie w śpiączkę farmakologiczną, gdzie nie mogłem jeść, pić, gdzie źle wypadały mi badania morfologii. Ale tak w wielkim skrócie wygląda moja sytuacja. Bardzo  wszystkich proszę o modlitwę i trzymanie kciuków 15 maja, aby trud lekarzy przyniósł w końcu efekt, abym nie cierpiał i mógł w końcu wrócić do domu, do codzienności. Wszystkim, którzy śledzą moje losy na facebooku i przesyłają słowa otuchy bardzo serdecznie dziękujemy.