niedziela, 25 marca 2012

25. marca 2012



Nie wiem kiedy nadeszła wiosna, a u mnie ostatnio zaległości i to dosłownie wszędzie.

Luty minął mi na chorowaniu. Jak już niby wyzdrowiałem, to poszedłem do przedszkola na całe dwa dni i znowu miałem przymusowe siedzenie w domu. Jedynym pocieszeniem całej tej sytuacji, było to, że choroby przebiegały zupełnie łagodnie, bez powikłań i antybiotyków. Jest więc nadzieja, że moja odporność rośnie i z tego się cieszymy.

Na początku marca miałem urodziny, i to jakie poważne , skończyłem 7 lat. W sumie powinienem obchodzić kilka razy w roku urodziny. Każda data operacji mojego serduszka jest jak data mojego ponownego narodzenia. Dzięki nim jestem tu teraz, w takim a nie innym stanie. A to, że były komplikacje, że doszło do niedowładu jest w tym momencie mało istotne, bo najważniejsze jest to, że mam już siedem lat.

Z resztą sobie jakoś poradzimy. Oczywiście był tort ze świeczkami, prezenty. Jednak moje urodziny przypadły na dzień przed wyjazdem na turnus i całą imprezę przenieśliśmy na późniejszy termin. Dzięki temu po powrocie z turnusu mogłem zdmuchnąć drugi raz świeczki na torcie, przyjąć prezenty i gości. Mówię wam to jest dobre rozwiązanie.


Na początku marca pojechałem na turnus rehabilitacyjny. Oj tym razem było bardzo ciężko. W drugim tygodniu miałem poważny kryzys, byłem bardzo zmęczony i nie miałem siły nawet jeść. Mimo wszystko turnus był udany i oczywiście spotkałem się z moją koleżanką Lenką. Pewnie pamiętacie z wcześniejszych wpisów, że Lenka jest super dziewczynką i moją najlepszą koleżanką. Pomimo, że jest młodsza zawsze potrafimy ładnie się bawić i rozmawiać. Teraz możemy również wymienić się doświadczeniami z przedszkola.

Na turnusie poznałem nowego kolegę Wojtusia, którego bardzo polubiłem. Pewnie kiedyś znowu się spotkamy.


Po powrocie z turnusu, jak już wcześniej wspomniałem, miałem gości z okazji urodzin. Od poniedziałku wróciłem do swojego stałego planu zajęć, czyli przedszkole, rehabilitacja, wizyty u specjalistów i różnego rodzaju terapie. Ale żeby nie było tak różowo dzisiaj w przedszkolu napędziłem wszystkim porządnego stracha. W pewnym momencie bardzo rozbolał mnie brzuszek, zrobiłem się blady i siny, oblał mnie pot. Panie bardzo się wystraszyły i zadzwoniły do mamy, a mnie posadziły przy otwartym oknie. Rodzice łamiąc wszystkie przepisy ruchu drogowego przyjechali do mnie wystraszeni nie mniej jak ja i Panie przedszkolanki. Wróciłem do domu i po zmierzeniu pulsoksymetrem parametrów udaliśmy się szybko do lekarza. Pani doktor bardzo długo mnie badała i stwierdziła grypę jelitową. Dostałem leki, których nie mogę przyjąć ponieważ mój żołądek nie przyjmuje nic. Cały dzień leżę i nie mam siły nawet siedzieć. Mama poi mnie dosłownie po kropelce abym się nie odwodnił, siedzi przy mnie z pulsoksymetrem i zastanawia się co przyniesie noc. Bardzo cierpię z powodu bólu brzuszka. Do tego jestem głodny, spragniony i mam dość tego wszystkiego. Oczywiście terapia Tomatisa dzisiaj mi przepadła. Tak się zastanawiam, kiedy w końcu wszystko będzie jakieś normalne. Czemu ja mam takiego pecha , że wszystko się mnie czepia? Czy mało już przeszedłem? Czy ten strach będzie zawsze nam towarzyszył? Na te i wiele innych pytań nie znam odpowiedzi, nie znają odpowiedzi również moi rodzice.